Był to koniec listopada. Oboje z Kocim Tatą siedzieliśmy w Kotka Cafe przy cieście i kawie. Leczyliśmy 3 wielkie straty. Dwie znacie, kochani. Jedna to nasza mała prywatna strata. Bywaliśmy tam co drugi dzień, pewnego dnia jedna z cioć Kotki która rządzi kocią drużyną, podeszła do nas z tajemniczym uśmiechem. Znała nasze serca, podejście i to ile miłości możemy dać takim zwierzątkom. Wyciągnęła telefon i pokazała trzy piękne koty na zdjęciu. Małe dzieciątka. Opowiadała o nich, opowiadała..

Nie musiała. Po chwili chcieliśmy brać całą trójkę. Powstrzymała nas logicznym argumentami. Zdecydowaliśmy się na dwójkę. Ruszyła procedura. Pędem remontowaliśmy nasz (za chwilę, bo opowiem o zaręczynach, oczywiście kocich!) pokój. Dokupiliśmy sprzęty. Zrobiliśmy zabezpieczenie na balkon. Na uchylenia okna. Kupiliśmy miski. Ba, nawet łóżko kupiliśmy. Koci tata coraz bardziej wtedy robił podchody do przeprowadzki, ale ciii. Mówiłam że mieliśmy umowę o zamieszkaniu razem po zaręczynach?

Dumny tata podczas akcji remont. Jeszcze nie tata.

Wszystko gotowe. Kociej mamie-cioci wszystkich kotów w Kotce wysłaliśmy relację. Była zachwycona. Ustaliliśmy etap umowy, przywiezienia. Czekaliśmy na dzień 0. Pamiętajcie, zawsze sprawdzają co możemy dać takiemu kotu. Czy mamy odpowiednie warunki. My także to przeszliśmy. Chociaż każdy znał naszą wiedzę na temat zwierząt i miłość wobec nich.

I nadszedł. Był to grudzień. Rano dostałam telefon, że kocia ciocia będzie miała odwiedziny mamy. Chciałaby wcześniej. Powiedziałam że trzeba zadzwonić do Kociego Taty, on w pracy i musi być przy pierwszym razie. Dzwoniła, nie odbierał. Zadzwoniłam ja. Wyraził zgodę. Zadzwonił drugi raz. Zapytał o której dokładnie. Był w domu po godzinie. Kocia ciocia przyjechała z transporterem, wypuściła je. I wszyscy przepadli w tym momencie. Wyszły dwie, małe puchate kuleczki. Biegały, latały, skakały. Zaczęły szaleć na drapakach. Pamiętam że miałam łzy w oczach i taka wielką bezgraniczną miłość. PS. Koci tata tego dnia pracował z domu.

Tato, tato ale będziesz mnie kochał do końca życia i o jeden dzień dłużej?
Brawurka w wersji mini.

Następnie lekarz, następne odrobaczenie, szczepienia. Pamiętajcie, to wasz obowiązek żeby pójść jeszcze raz do weterynarza przy tak małych kotkach.

Mała Bójka na kolanach u mamy.

Gdy w pierwszą noc zasnęły nam przy głowach, płakaliśmy ze szczęścia. Oczywiście popełniliśmy błędy z karmą. Nie była za dobra, w końcu koty to mięsożercy. Obecnie są przestawione na Feringe. Kosztowało nas to stresu. Polecam od początku przejść na dobrą bytową karmę. Żeby później nie było problemów. Temat suchej karmy poruszymy w następnym poście, opowiem za i przeciw. Nasze dostają, ale w formie przegryzki. Obecnie są głównie czyli 95% mokrej karmy.

Takie byłyśmy słodkie i niewinne.

Temat kastracji połączę z tym jak to się stało że nastąpiła zmiana weterynarza. I tym jak Figa przybyła do nas. Ale to będzie w następnym tygodniu.

Pamiętajcie. Nie kupujcie. Adoptujcie.

Jeszcze jedno, gdy moje dzieci to przeczytają chcę żeby wiedziały jedno. Zapewne mają tak duże serce do zwierząt jak my, i cała 4 kochają szczerą miłością.

Ale chcę żeby pamiętały że Bójka i Brawurka były pierwsze.

Są moimi małymi córkami. Razem przeżywały nasze troski, zlizywały moje łzy. Czekają nas piękne chwile, zrobiły z nas rodzinę. Wiecie, kiedyś zaopiekują się naszymi dziećmi, jak zaopiekowały się najmłodszym. Zawsze będą pierwsze, które rozciągnęły moje serce i pokazały że serce nawet przy adopcji rozciąga się na kolejną istotę. Kocham je. Wiem że stały się przyjaciółmi moich dzieci, jak Ramzes stał się moim.

Ewa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *